Dwójka aktorów u schyłku swojej kariery. Wszystkie swoje najlepsze role mają już za sobą. Kiedyś sławni i bogaci, dziś z trudem wiążą koniec z końcem. Dlatego decydują się na desperacką próbę powrotu na scenę. Postanawiają zagrać w sztuce wyreżyserowanej przez jednego z nich.
Od początku jednak współpraca im się nie układa. Nie zgadzają się, co do wizji całego spektaklu, kostiumów, choreografii, koncepcji ról. Różnice światopoglądowe są także nie do pogodzenia. Kiedy poddają się i zarzucają próby, okazuje się, że są sobie bardziej potrzebni niż przypuszczali. Nie tylko jako sceniczni partnerzy, ale przede wszystkim jako przyjaciele. Powyższy tekst to oczywiście nie wyjątek z biografii Piotra Fronczewskiego i Wojciecha Pszoniaka, a streszczenie sztuki, w której 14 marca obaj wybitni aktorzy zaprezentowali się polkowickiej publiczności.
„Skarpetki, opus 124” w reż. Macieja Englerta można interpretować jako opowieść o blaskach i cieniach aktorskiego zawodu, ale nie tylko. To także spektakl o ludziach, którzy płacą wysoką cenę za podjęte kiedyś niewłaściwe decyzje. Swoje błędy okupują samotnością, od której starają się uciec w świat swoich drobnych śmiesznostek, nawyków i przyzwyczajeń. Okazuje się jednak, że nic nie jest w stanie zastąpić rozmowy z drugim człowiekiem, nawet jeśli początkowo szczerze się go nie znosi.
Maciej Englert nadał tej z pozoru banalnej opowieści, ciepły, liryczny ton. Nawet przebierając swoich bohaterów w koszmarne stroje klaunów, nie stara się ich ośmieszyć. Na czasem zabawne przyzwyczajenia i nawyki starzejących się bohaterów, spogląda z wyrozumiałym, pobłażliwym uśmiechem.
Wielkim walorem przedstawienia jest kameralność użytych środków artystycznych. Reżyser postawił przede wszystkim na aktorów. Piotr Fronczewski i Wojciech Pszoniak są niezwykle przekonujący. Obaj zrezygnowali z charakterystycznych dla siebie manier, nie szarżują, nie flirtują z publicznością. Oszczędnie gospodarują aktorskimi środkami, ale wierzy się w każde wypowiadane przez nich słowo. Publiczność kibicuje ich bohaterom od początku do końca, trzyma za nich kciuki, nawet wtedy, gdy już wie, że po raz kolejny przegrali. A może jednak wygrali? Nie stworzyli wprawdzie wybitnego spektaklu, ale przecież nauczyli się czegoś o wiele cenniejszego - otwartości na drugiego człowieka.