30-letni polkowiczanin, Michał Gontaszewski, 5 września powrócił ze swojej podróży dookoła Polski. - Zawsze marzyłem o tym, by odbyć podróż dookoła Polski. Jest to spełnienie dziecinnych marzeń. Mojej wyprawie przyświecał też inny cel. Swoją podróż chcę zadedykować zmarłemu rówieśnikowi, mojemu bliskiemu koledze Dawidowi – zaznacza.
Swoją wyprawę rozpoczął w kwietniu. Szedł dzień w dzień, przemierzając każdorazowo odcinek od 45 do 60 km. Dobytek przez trzy tysiące kilometrów niósł w plecaku. Zużył dwie pary butów i całą masę witamin. Nie uniknął również głodu i pragnienia. Spał w namiocie, lecz zdarzało mu się również zasnąć „pod chmurką” na trawie.
Co do niezwykłych przeżyć, to podróżnik ma ich całą listę: wichura, spotkanie z niedźwiedziem w Bieszczadach, zatrucie pokarmowe i trąba powietrzna nad morzem. Odnowiła mu się również kontuzja, przez którą musiał przerwać poprzednią próbę wędrówki dookoła Polski. Wtedy przeforsował swoją nogę – miał naderwane więzadło i zapalenie mięśnia piszczelowego. Na szczęście tym razem ból nie był na tyle poważny, by przerywać podróż.
Przed wyruszeniem na wyprawę zapewniał, że liczy na życzliwość ludzi. I nie przeliczył się. Na swojej trasie spotkał wielu gościnnych mieszkańców miast i wsi, którzy niejednokrotnie częstowali go posiłkiem.
Najbliższy śledzili każdy jego krok dzięki gpsowi, który był również zaopatrzony w przycisk „help” (Michał miał go włączyć w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia). - Z jednej strony bałam się i cały czas śledziłam jego podróż w internecie (urządzenie gps). Ale z drugiej strony, byłam świadoma tego, że to ja od małego zachęcałam go do życia blisko natury. Dziś wiem, że syn czuję się lepiej w lesie, niż w mieście i trochę jednak się do tego przyczyniłam – mówi Marta Gontaszewska.
W domu czekała na niego lasagnia, pierogi, łazienka i ciepłe łóżko. Jednak jak sam przyznaje, nie tęsknił do tych zdobyczy cywilizacji. Co więcej, mimo iż jest zmęczony, planuje już kolejną wyprawę.